Niestety to nie moja ucieczka (to nadal w strefie marzeń, w części „do zrobienia”); ale dzięki tej książce przeniosłam się – przynajmniej częściowo – w tamto miejsce. Doskonale skonstruowana lekka, ale wsysająca opowieść o trudach i znojach zmagania się z alaskańskimi mrozami, zagrożeniami, z niedostępnością tamtych terytoriów oraz z samym sobą. Poznajemy interior w pełnej jego krasie. Razem z Autorem (i bohaterem w jednej osobie) piłujemy drzewa na dom, razem z nim pędzimy psimi zaprzęgami i skuterami. Wszystko opisane jest tak namacalnie, że czujemy jakbyśmy się teleportowali na drugą część globu. Wartością dodaną tej książki jest to, iż opisuje ona prawdziwą wyprawę i autentyczne zdarzenia. Guy Grieve rzuca pracę i wyjeżdża na jakiś czas na Alaskę. W domu zostawia żonę i pociechę. To zatem dodatkowa historia;
o tęsknocie i sprawdzaniu samego siebie. Jak bardzo takie wyprawy są ważne w życiu niektórych, jak wiele potrafią człowiekowi uzmysłowić pokazuje chociażby to, że Guy nie wrócił do pracy za biurkiem. Czasami aż korci, żeby tak przewartościować swój świat 😉
Polecam: 5.