Trzy rozdziały traktujące odpowiednio o trzech bohaterach zaginięć. Dwa pierwsze przyjmują optykę osób, które dzierżą berło poszukiwania i tęsknoty, ostatni zaś to historia opowiedziana przez zaginionego. No i epilog – dość enigmatyczny.
Mając na uwadze potencjał tematu, powinno wciągnąć, wzruszyć, czy cokolwiek innego – ale realnie miałam wrażenie, że zatrzymałam się na pewnym etapie płycizny emocjonalnej. Nie ma tu ani podpowiedzi, ani odpowiedzi na okładkowe „dlaczego niektórzy znikają”*, nie ma obiecanej akcji kryminalnej. Jest tylko pustka. Po zaginionych zostaje pustka, ginący przepadają w poczuciu tejże. Ale głównie mam na myśli pustkę, z którą zostałam po lekturze, a to już wg mnie wada książki.
* Teoretycznie najbliżej do tego jest w trzeciej opowieści. Ale względem całości nadal wieje niedostatkiem.
Tymczasem przepięknie o poczuciu pustki i osamotnienia prowokującego do zniknięcia, opowiedział Krakauer w swojej książce oraz w filmie „Wszystko za życie”. Bohater ucieka, bo czuje się samotny w otaczającym go świecie, którego nie akceptuje; a potem chce wrócić, bo czuje pustkę przeżywania piękna w samotności. Ale u Krakauera wszystko – znikanie i poszukiwanie – mają głębię emocjonalną, którą u Cioczka wymiotło.
Daleko Cioczkowi do Krakauera.
Mocne rozczarowanie literackie.
P.S.
A Panowie Seweryn i Żmijewski tak naobiecywali w swoich po-lekturowych wrażeniach…