Powojenna Japonia (figurująca w powieści, ale też w tym okresie powstawała książka) i wybujałe ideały tlące się w zgliszczach. A wśród nich Kazuko – pragnąca być sobą. Nie żoną (rozwodzi się z mężem), nie idealną córką (kompletnie rozmija się ze swoją matką, ślepo i nieżyciowo wierną arystokratycznym zwyczajom), nawet nie „statystyczną” Japonką. Jest niczym księżniczka Stephania Grimaldi… chce kochać i żyć po swojemu i powoli, acz konsekwentnie realizuje swoje marzenie o szczęściu. Dazai doskonale przeprocesował emocje i wyzwania stawiane kobiecie, która ośmiela się żyć według własnego scenariusza.
Mnie książka urzekła realizmem, chociaż ten pozostaje dość nieoczywisty. W postrzeganiu świata, siebie w tymże oraz w podejmowanych działaniach, widzę pewną analogię między Kazuko a Esther (Szklany klosz). Podobnie jak Esther, tak i Kazuko mierzą się z rolami, które piszą dla nich inni. W obydwu przypadkach są w tej walce osamotnione. W japońskiej prozie lubię i cenię sobie osobliwą ulotność, odnajdywaną w zagłębianiu się bohaterów w swoim wnętrzu, we własnych metodach radzenia sobie z życiem i stawianymi przezeń wyzwaniami. A także w subtelnych acz trafnych formach wyrazu bohaterów. Tutaj nic nie dzieje się nagłym zrywem, wszystko płynie swoim spokojnym torem, ale podejmowane decyzje i wprowadzające je w życie działania, powodują zwroty w losach prezentowanych postaci.
Zdecydowanie polecam miłośniczkom i miłośnikom oszczędnej prozy japońskiej (ot, chociażby Murakamiego, chociaż u Dazai’ego nie ma żadnych wątków para).