Murakamiego uwielbiam. Urzekł mnie swoją książką „Norwegian wood” i jestem mu oddana przez te wszystkie lata. To prawda, że nie wszystkie kolejne spotkania z Autorem powodowały u mnie efekt „wow”. Ale zawsze sprawiał, że wyciszałam się, odpływałam w świat jego opowieści i nabierałam zdrowego dystansu do absurdów życia codziennego. Nie jestem wielbicielką kultury japońskiej (zasadniczo lubię tylko sushi); ale Murakamiego – jak już pisałam – uwielbiam. Nie ma w sobie nic drażniącego, chociaż jest jedyny w swoim rodzaju. Nie nazwałabym tego ani fantasy, a już na pewno nie science-fiction, ale zdecydowanie stworzył odrębny, właściwy tylko jemu gatunek literacki. Taka osobliwa literatura wyobraźni.
W realne opisy zdarzeń, które przydarzyć się mogą (teoretycznie) każdemu z nas wplata niewidzialną nicią wydarzenia niematerialne, przygody nierealne, a żywe jak jego bohaterowie. I tak jest zawsze, niezależnie od tego, po którą książkę Murakamiego sięgniemy. „Sputnik Sweetheart” jest potwierdzeniem tej reguły. Lekka opowiastka o ważnych tematach. Samotnym można być nawet (w może zwłaszcza) wśród ludzi. O tym jest ta książka, którą…
Polecam: 5.