[SZTUKATER.pl]
Autorka dokonuje analizy, momentami wręcz drobiazgowej, zaburzenia socjopatii. Odwołuje się w swojej książce do wieloletniego doświadczenia wynikającego z praktyki zawodowej. Poszczególne rozdziały opisują jej pacjentów oraz autopsyjne doświadczenia wynikające z ich leczenia/rozmów z innymi lekarzami. Zaplecze zawodowe oraz swoisty fenomen funkcjonowania socjopatów wśród społeczeństwa to wystarczający, o ile nie dobry powód, żeby taką książkę popełnić. Chociażby dlatego, że warto uświadomić ludzi, iż najpewniej w ich otoczeniu jest jakiś co najmniej jeden socjopata czyhający na słabszy moment swojej ofiary. Piszę to oczywiście trochę z przekąsem, albowiem tak naprawdę trudno jest zorientować się, że mamy do czynienia z socjopatą. To sprawia, że owo zaburzenie ma w sobie coś nęcącego (jak wszystko co tajemnicze i nieodgadnione). Natomiast na drugiej szali są twarde dane statystyczne mobilizujące do czujności. Od samego początku Autorka mocno akcentuje tę właściwość i powtarza ją przez całą treść, przez kolejne rozdziały, i kolejne, i następne też. Ale czytelnik znajdzie tu również dużo ciekawostek. Przykład: interesujące jest zestawienie (str. 22), które pokazuje, że socjopatią dotknięte jest 4% populacji. Ktoś powie, że to mało? A jeżeli na drugiej szali postawimy takie dane: 3,43% populacji cierpi na anoreksję; schizofreników jest 4 razy mniej niż socjopatów; ludzi chorych na raka jelita grubego jest 100 razy mniej niż socjopatów. W skrócie to nikłe 4% oznacza, że jedna na dwadzieścia pięć osób to człowiek bez sumienia. Ktoś, kto wiedząc czym jest zło czyni jej bez mrugnięcia okiem.
Jedyny mój zarzut wobec książki to zbytnia niuansowość, którą w wielu fragmentach Autorka męczy czytelnika. Powtarzanie do znudzenia określonych fraz jest nie tylko nużące, ale może też wydać się irytujące. Z tego powodu książka ma sztucznie napompowaną objętość. To zdecydowanie wada dla tych, którzy lubią konkrety i prosty przekaz bez tzw. opisów przyrody i traw szumiących przez cztery strony. Przyznać natomiast trzeba, że czyta się ją szybko. Język książki jest prosty, wolny od terminów medycznych i pełni rolę komunikatora z nawet najbardziej przeciętnym czytelnikiem. Dlatego pomimo treści, która wskazywałaby na to, że dobrze jest tę książkę czytać w skupieniu, nadaje się ona do lektury w tramwaju, autobusie, itp.
Zbędny – całkowicie – jest rozdział „Dzień świstaka”. Jest on w całości fikcyjny, i jako taki kłóci się z założeniem książki. Skoro mają być fakty i coś edukującego, trzymajmy się realiów.
Formuła książki – nad czym mocno ubolewam – jest bliska poradnikom. Szkoda. Podjęty temat miał niesamowity potencjał. Autorka olbrzymią wiedzę i doświadczenie… a nie od dziś wiadomo, że jeden gram praktyki jest lepszy niż tona teorii. Ale gdzieś się to rozmyło. Dlatego ocena tej książki jest bardzo trudna.
Za temat: 6.
Za formę przekazu: 3.
Wypadkowa: 4,5 – ale ja dam 4.