[SZTUKATER.pl]
Na książkę tę składa się 28 krótkich anegdot/felietonów. Materia poruszana przez nie jest bardzo różna, ale wszystkie albo zahaczają, albo są mocno związane z życiem Autora. Całość to prawdziwa uczta. Dla mózgu i dla serca, które bije szybciej pobudzane co raz to powracającym (u)śmiechem. Dużo tu typowego Żeleńskiego – intelektualisty, uszczypliwego „mądrali”, bacznego i bystrego obserwatora. Ale także – a może przede wszystkim – trafnego komentatora otaczającego świata. Znajduje się w tej książce wiele fragmentów, które doskonale odzwierciedlają współczesność (to pokazuje jak znikomo człowiek zmienił się na przestrzeni lat; w przeciwieństwie do „okoliczności przyrody”). Oto fragment, który otwiera całą książkę – traktuje on o zużyciu i utracie prawdziwego znaczenia słów, a w tym konkretnym przypadku idzie o znieważanie ludzi: „Na proste <<pan X. mija się z prawdą>>, już pan X. nadstawiał ucha. Gdy ktoś dodał <<pan X. mniej lub więcej świadomie mija się z prawdą>>, pan X. marszczył brwi, a kiedy ktoś napisał <<pan X. nie bez udziału świadomości skłonny jest mijać się z prawdą>>, pan X. posyłał sekundantów” (str. 5). Albo inny urywek, w którym Żeleński poszukuje słownikowego znaczenia pojęcia „całować”: „Ale czy może być coś bardziej znamiennego niż to, że w wydanej w roku 1928 encyklopedii Trzaski, Everta i Michalskiego słowo <<pocałunek>> w ogóle znika, podczas gdy o słowie <<penis>> jest cała stronica, trzy razy tyle co o Słowackim?” (str. 28).
Z przytoczonych fragmentów widać, iż teksty te mają formę dyskursu, który Autor na przestrzeni 207 stron toczy w dwójnasób: sam ze sobą lub z czytelnikami. Uczciwość recenzencka nakazuje przyznać się, że z Boyem-Żeleńskim zetknęłam się późno, a na pewno nie było mi to dane w szkole. A szkoda. Ten twórczy lekarz, poza tym, iż miał skłonność do hazardu oraz alkoholu (co według piszącej te słowa tylko dodaje Autorowi, nic nie odbierając z jego uszczypliwej i cennej spostrzegawczości), miał przede wszystkim doskonałe pióro i bezcenne refleksje. A te pierwsze słabości potrafił doskonale łączyć z tymi drugimi talentami. Tym chętniej widziałabym go w kanonie lektur, dostrzegając większy pożytek z Żeleńskiego, niźli z „Opowieści o pilocie Pirxie” (pardon!). Dlaczego? Dlatego, że po pierwsze Żeleński uczy. Po drugie uczy dostrzegać i myśleć. Po trzecie zaś, wszystko to przemyca pod sztandarem dystansu i humoru. A na te dwie kwestie moda nie przemija i zdaje się nigdy nie przeminąć. Ale Żeleński pokazuje również jak pięknie, acz mimo wszystko zwyczajnie i bez zbędnego zadęcia można posługiwać się językiem polskim. Ze wszystkimi smaczkami i niuansami właściwymi dla tegoż. Dlatego lektura tej książki to prawdziwa przyjemność. Każda opowiastka wciąga i trudno jest oderwać się od czytania. Ale kompulsywne czytanie akurat tej książki odradzam. Tu naprawdę jest się czym upajać i nad czym zatrzymać. Chociaż pozornie wydawać się może, że wchłoniemy tę książkę w jeden wieczór. Ale zagłębić się w nią należy tak, jak sam Żeleński dociekał znaczenia słów (jak choćby wspomniane wcześniej „całować”). Właśnie o tym jest ta książka… o uwadze, refleksji i dystansie.
Osobnym wątkiem, od którego tutaj się odcinam, jest eugenika, o której mówi się, że zyskała sympatię Autora. To temat na inne okoliczności, ale w świadomości trzeba go mieć.
Ocena prasowa: 6.