Keret konstruuje krótkie opowiadania, które wciągają, są skromne, ale bogate w treść. I to jest dla mnie swoisty fenomen, ponieważ nie jestem fanką książek w konwencji opowiadań. Lubię całe historie, od A do Z bez pominięcia tego co pomiędzy. W opowiadaniach często mam wrażenie, że brakuje mi czegoś… że historia jest niedopowiedziana. W książkach nie lubię iść na skróty – to ma być o czymś. A najlepiej, jak o czymś, co daje do myślenia. U Kereta jest dużo ekshibicjonizmu, ale jest on estetyczny; wynika z wrażliwej duszy Autora… i ta wrażliwość jest jego kluczem do mojej sympatii. Ma ona niesamowicie absorbujący charakter… dostrzeganie detali, autentyczność. To zdecydowanie jeden z tych Autorów, którzy zagoszczą na moich półkach. Ale Keret – dla mnie – jest odskocznią. Nie jest to Autor, w którego idę w ciemno zawsze i wszędzie (jak Murakami, jak Houellebecq, jak Smoleński, Tochman lub Górecki). To jest Autor, który musi trafić w dzień, moment, nastrój. Jego opowiadania są bowiem mocno życiowe, pragmatyczne, doświadczalne dla każdego człowieka. Na jego wrażliwość muszę mieć spokojne tętno, oddech miarowy i okiełznane myśli. Tak sobie myślę, że ma w sobie coś z poety.
Polecam Kereta – ale robię to ostrożnie (nie każdemu przypadnie on do gustu).
P.S.
W książce było też o wspomnianym już domu.