Ta książka jest jak najlepszy koncert muzyczny. Taki, po którym cała zgromadzona widownia stoi i klaszcze. Taki, po którym pomimo zejścia muzyków ze sceny, w powietrzu nadal unoszą się dźwięki niedawno słyszanych nut. Ta książka jest jak najdokładniejszy obraz człowieka pochłoniętego przez obsesję. Stojącego w tłumie, pośród którego każdy z nas nierzadko czuje się najbardziej samotny. Jest zatem również jak artysta, przed którym opada kurtyna i rozlega się wszechobecna cisza. A przecież w niej najczęściej rozbrzmiewa najwięcej słów.
Pieprzyca uchwycił w swojej opowieści wszystkie drobinki w które rozsypał się nasz tytułowy Ikar. Ulepił z nich przepiękną i mięsistą całość, a potem pozwolił jej swobodnie unieść się na wietrze. W rozrachunku, zupełnie nagle, czytelnik, wessany w zastaną historię zostaje sam. Z opowieścią piękną, smutną i ze wszech miar prawdziwą. „Bo tylko smutek jest prawdziwy”.
Fenomenalnie skonstruowany bohater i fabuła książki. Ważni są tu ludzie, ale też ważna jest muzyka. Jedno nie przysłania drugiego.
Przepoczwarzający się z niewidomego chłopca w doskonałego pianistę jazzowego, syn obłędu i szaleństwa, rzec by się chciało. Mietek Kosz. Ten książkowy motyl, którym staje się chłopak ze wsi Antoniówka, jest postacią wielowątkową. Skomplikowaną. Trudną. Wymagającą od otoczenia takiego ukierunkowania i poświęcenia, że częściej się go nienawidzi niż kocha. Bo nie daje forów. Bo rzadko kiedy wybacza. Bo nigdy nie odpuszcza. Bo, jak mało kto wie, jak łatwo kochać oczami: pomarańczowy za jego ciepło i świetlistość, uśmiech za to jak tworzy dołeczki w policzkach. A gdyby tak zamknąć oczy i ten sam pomarańczowy zastąpić dźwiękiem? Dołeczki widzieć tylko opuszkami palców lub sercem?
Pieprzyca doskonale pokazuje różnicę pomiędzy widzieć a patrzeć, pomiędzy słuchać a słyszeć. Pomiędzy chcieć a móc. Przenosi nas w świat całkowitego oddania się pasji. Ale też rozczarowań… bo przecież zrozumieć znaczy więcej niż widzieć. Ograniczenia to najchętniej stawiane barykady. Nie zawsze mają one źródło w limitowanych możliwościach, ale w tym, że się w te mniejsze szanse wierzy podobnie – mniej. Inaczej często pojmowane jest jako gorzej. I to najmocniej przebijało się do mnie z książki. Ale majsterszykiem Autora jest to, że wszystkie niedomagania bohaterów nie czynią z nich ofiar, postaci łzawych i budzących litość. Tego u Pieprzycy nie znajdziemy (i chwała mu za to). Jest także mocno oddany swoim bohaterom i ich sylwetkom. To oni są ważni, a tę istotną rolę Autor pokazuje umiejscawiając ich we wszystkim tym, z czym na co dzień zmagamy się mniej lub bardziej udolnie: w zwykłym życiu kształtowanym przez marzenia i pragnienia, przez szanse i możliwości i przez ich marnowanie. Bardziej przemawiała do mnie cała sylwetka Mieczysława Kosza, te wszystkie imponderabilia przykryte przez jego wielki talent, niż sama muzyka, o której Autor również napisał bardzo mięsiście i pięknie. W tym knajpianym, spowitym tytoniową mgłą jazzie Pieprzyca oddał efemeryczność czasu i przestrzeni; popularności i pasji. A wspólnym mianownikiem każdego z tych elementów jest łatwość z jaką można się w nich zagubić.
Warto dodać, że pierwszą książką dedykowaną Mieczysławowi Koszowi była publikacja autorstwa Krzysztofa Karpińskiego „Tylko smutek jest piękny. Opowieść o Mieczysławie Koszu” (pierwsze wydanie pochodzi z roku 1990, wznowione zostało w 2019, a podsłuchać fragmentów tej książki można tu: https://tiny.pl/tn8j6).
Ocena prasowa: 6
Wydawnictwo Agora
stron: 293
2019