Jeżeli lubicie zagłębiać się w meandry ludzkiej duszy, to kolejna w serii wydawnictwa ODDO książką pt.Ostatnia wizyta jest wciągającą wycieczką po czasach wywiadowczej prosperity. Od samego początku jesteśmy w środku akcji, która kończy się wraz z ostatnim zdaniem. A kończy się ciekawie; trochę – mimo wszystko – zaskakująco i budująco dla każdej odczuwającej (w tym współczucie) osoby. Niemniej jednak podróż do tego wcale nie wesołego końca jest wyboista.
Meandrami ludzkiej duszy są tutaj także bohaterowie pozostawieni w tle; sąsiedzi, ksiądz, i nieśmiertelna w polskich realiach minionego stulecia – kioskarka. Tym sposobem Ostatnia wizyta staje się złożonym portretem polskiego społeczeństwa. Smutne jedynie to, że wcale nie traci on na aktualności, pomimo zamalowania szarych barw komuny. Kombinowanie, plotki, domysły i bezradność oraz poddańcza rezygnacja słabych w zderzeniu z mocami państwa (nawet tego, które zowie się państwem prawa) to nadal nasza codzienność. W tej części książką Jacka Ostrowskiego jest żywa nawet w XXI wieku. Reliktem przeszłości jest natomiast sam główny bohater, któremu wciąż się coś wydaje. Wydaje mu się, że jako ORMOwiec i pozostający na łaskach współpracownik KGB, trzęsie swoją ulicą. Wydaje mu się, że jego sprytowi nie ma równych, że jest w tej swojej potędze nieśmiertelny. A wreszcie wydaje mu się, że rozgryzł przeciwnika… a w życiu warto mimo wszystko doceniać go do samego końca – i mam wrażenie, że współczesny odpowiednik Pielacha więcej wie i więcej dostrzega, chociaż układom i układzikom jakby końca nie było. Szkoda tylko lekarki. Ale z punktu widzenia czytelnika, szkoda też, że nie dowiaduję się więcej o kulisach i motywach porwania (To jednak nie jest zarzut do Autora, albowiem być może po prostu tyle wiadomo z samych akt. To zatem taka trochę „pretensja” w zawieszeniu).
Natomiast to nie jest książka na weekend.
To książka na 3 godziny. Wciąga. Drażni i nie pozwala nam odpocząć. To dobrze. To znaczy, że to bardzo dobrze opowiedziana historia.