Lewitujemy gdzieś pomiędzy „Miasteczkiem w Islandii” a „Kośćmi, które nosisz w kieszeni”.
Jest w narracji tej książki coś lirycznego, a jednocześnie bardzo konkretnego, właściwego prozie z najlepszej półki. Wyspiarska oszczędność emocji i przyziemność miesza się tu z okraszoną subtelnością afirmacją życia.
Absolutnie niejednoznacza powieść, która przenika człowieka niczym wiatr znad stromych klifów. Niekoniecznie lektura przystępna w oczywisty sposób, ale niosąca ze sobą piękno i prawdę życia, których nie zagłuszają wielkomiejskie fanfary i flesze. Surowa, acz tryskająca fragmentarycznie esencją tęsknoty, poszukiwaniem i pięknem bliskości. Jest niczym islandzki Geysir, który wstrzymuje gapia spragnionego tego momentu, gdy strumień wody wzbija się wysoko w przestrzeń. Są zatem w książce liczne momenty pozornie statyczne, a raz po raz przetyka je czuła nić eksploracji.
Bardzo refleksyjna powieść drogi, którą albo pokochasz albo odrzucisz.
Wyd. WAB
2011
Stron: 207
Cena: 29.90