[SZTUKATER.pl]
Na ciemnych wodach Paragwaju wydaje się być pewnego rodzaju unikatem. To książka mało znana i trudno szukać o niej jakichkolwiek informacji – poza tym, iż została wydana i po prostu jest. Książka ukazała się po raz pierwszy w 1931 roku, a recenzowane wydanie to dodruk Wydawnictwa CM z 2014 roku. Całość liczy 130 stron tekstu oraz 8 fotografii.
Czytelnik, który wychowany jest na wspaniałych książkach Arkadego Fiedlera będzie miał pewną trudność z tą publikacją. Nie podobna nie porównywać tych dwóch Autorów, zapalonych podróżników. I Barszczewski przy Fiedlerze wypada blado. ALE nie znaczy to, że książka nie jest interesująca. Ma tę właściwą ówczesnym czasom formę pisarską… która u Barszczewskiego okraszona jest pewnymi „dziwactwami” językowymi (jak na przykład powtarzające się „się” (sic!) po kilka razy w jednym zdaniu). Natomiast język jest specyficzny. Inny nić u Fiedlera. Cięższy nieco; konstrukcje zdań również mniej intuicyjne i wymagają – rzec by można – siermiężnego czytania. Słowo po słowie, z atencją na każde z nich. Z zasady czytający czytać umie, toteż przez zdania jako takie przechodzi się gładko, ale niech przemówi sam Autor: „Nie chciałem jeszcze wierzyć oczom swoim, a już chłopak, ująwszy drugą ręką wijącego się gada wpół ciała trzymając go przed sobą, szybko szedł ku mnie rozpromieniony” (str. 59). Albo: „Co za przepyszne postacie! Krępi, muskularni, o czarnych, bystrych, zawadiackich oczach, twarzach oliwkowych lub brązowych, siedzieli, jak przykuci do zwinnych wierzchowców, posłusznych najlżejszemu poruszeniu rąk żylastych i twardych lub stóp, uzbrojonych w wielkie ostrogi kolczaste” (str. 80). Już widzę radość współczesnego redaktora na takie oto „michałki”. Co natomiast należy przyznać Autorowi, a również co przenika z tych dwóch przytoczonych przeze mnie fragmentów? Bystre oko i pióro, które może i pokrętnie, ale jednak umiejętnie potrafi oddać postrzeganą rzeczywistość.
Nawet współcześnie Paragwaj nie jest krajem popularnym turystycznie dla Polaków. Trąca egzotyką po dziś dzień i Barszczewski swoją książką (a zasadniczo podróżą) zmaterializował coś, co wydawać by się mogło niemożliwym. Odwiedził kraj Polakom nieznany – tak wówczas (zwłaszcza wtedy), jak i dzisiaj. Z tej perspektywy jest to książka ciekawa. Taktuje o życiu w innej kulturze i o tejże kulturze również. Dużo tu interesujących detali nawiązujących do lokalnych zwyczajów, nie mniej ciekawych i malowniczych opisów przyrody – chociaż tych ostatnich jest tu dużo mniej niż u Fiedlera. [„Purpurą zachodu płonęły wody rzeki (…)” (str. 96)]. Jeżeli już przywykniemy do specyficznego języka książki, to nie sposób nie zgodzić się z notką redakcyjną na okładce, w której widnieje obietnica książki napisanej „żywo i barwnie”. I taka ona jest. Dynamiczna, żywa i kolorowa. Na 130 stronach otrzymujemy wszystko to, co pozwala odbyć uczciwą podróż po Paragwaju. Rzetelność tej podróży skrywa się w detalach przemycanych przez Autora w jego wciągających opisach. W jednym prostym fragmencie fantastycznie ujął chociażby cały gadzi ród czyhający na człowieka w Ameryce Południowej (str. 89).
Ocena prasowa: 5 i pół (minus pół za nie do końca przemawiające do mnie konstrukcje zdań).