Udało się 🙂
Trafiłam na najsłabszą książkę Murakamiego. Już myślałam, że jest bezbłędny. Nie jest. Oczywiście koniec świata… odpokutuje teraz trochę za wszystkie inne książki Autora – to one stanowią bowiem punkt odniesienia i nie ukrywam, że nie potrafię na tę książkę popatrzeć zapominając o wszystkich pozostałych, a te były świetne i bardzo dobre. Jaka jest ta?
Akcja trochę się wlecze… bohaterowie zbierają się, zbierają, a nie bardzo wiadomo do czego. To, że się finalnie zbiorą, to akurat pewnik – znamy przecież już konsekwencję Autora i wiemy, że zakończenie będzie stykiem tego wszystkiego co przetrawiliśmy przez ponad 400 stron. Lepszym lub gorszym (stykiem, a nie zakończeniem), ale jednak.
W blurbie(1) czytamy, że bohater żyje w dwóch światach: rzeczywistym i w świecie własnej podświadomości. Dla mnie część nierzeczywista zawsze góruje u Murakamiego, więc finalnie nie wiem którego świata było mniej, ale żadnego z nich nie umiałam przez całą książkę określić światem „podświadomości”. Poza tym, mając na względzie twórczość Murakamiego, informacja to (tak naprawdę) żadna. Oczywiście jest coś w stylu Murakamiego (co uwielbiam i za co mam do niego nieblednącą słabość), że nawet jak trochę przynudzi, to i tak człowiek jest ciekawy co będzie dalej. Nawet jak się nie lubi science-fiction, to Murakamiego się lubi, tak jak lubi się jego bohaterów i ich wszystkie niedoskonałości. Mimo oderwania od świata są prawdziwi i namacalni. I tym się Murakami zawsze wybroni.
Jaka jest zatem ta książka? Odpowiem na to pytanie podkreślając jeszcze raz fakt, że jest to ostatnia pozycja tego Autora z jaką się zapoznałam. Wszystkie inne obecne na naszym rynku wydawniczym mam już za sobą. Mam również zatem swoje zdanie o Autorze i jego dziełach. Jest to książka dobra. Ale to dobrze (sic!), ponieważ dla tych z Was, którzy nie czytali innych, a zaczną od tej – wróżę potem tylko i wyłącznie lepsze doznania. Gdybym miała zaczynać swoją przygodę z Murakamim – zaczęłabym od Koniec świata i Hard-boiled Wonderland. Potem będzie tylko lepiej 😉
Mimo powyższego zachęcam do lektury!
(1) Blurb, to okropne słowo, ale bardzo popularne. Użyłam go li tylko po to, żeby wiadomo było, że coś takiego żyje sobie w świecie wydawniczym. Osobiście uważam, że mamy piękne polskie określenie: notka ;-).