Język książki jest żywy i bardzo plastyczny. I to rzuca się w oczy od samego początku. Piórem Autorki można się rozkoszować po wielokroć. Potrafi wyłapywać imponderabilia codzienności egzemplifikując je poprzez, jakże typową dla ludzi, kategoryzację i elokwentne łączenie ze sobą dwóch różnych światów. A wszystko to osadzone w realiach kuracyjnego survivalu: Ciechocinka.
Ten wątek Autorka przeplata kilkakrotnie z reminiscencjami bohaterki z dziecięcych pobytów w tożsamych placówkach, w których od lat królować oznacza przechytrzyć system. Polega to odpowiednio albo na uniknięciu zjedzenia glutowatej kaszy manny, albo na wymknięciu się po zmroku poza mury Narodowej Fikcji Zdrowia, albo też na nielegalnej kawie z masażystą. Momentami – właśnie w owych połączeniach i splotach – czułam niejako deformację opowiadanej historii i łączenie przeszłości z teraźniejszością nie zawsze owocowało komfortem lektury. Te styki były bowiem splątane i niekiedy zaśniedziałe. Innym razem wręcz zbędne.
Ale całościowo jest to książka udana; głównie ze względu na nietuzinkowe zdolności językowe Autorki, która czyni narrację bardzo (jak już wyżej wspomniałam) plastyczną.
Nie podzielam ogólnego zachwytu nad tą książką. Na pewno jest to debiut udany i tym wyróżnia się spośród całego spectrum debiutów na rodzimym rynku wydawniczym. Ale udany, niekoniecznie oznacza dobry. Jest ok. Na pewno lektura jest lekka i przyjemna. Przyjemna dokładnie w ten sposób, w jaki weseli nas krótki filmik wędrujący po sieci, w którym Danuta Szaflarska w tylko sobie właściwy sposób poleca pewnej lekarce pocałować się w d***.
Bez szału, ale na luźne, leniwe popołudnie w sam raz.
Wyd. WAB
2018
Stron: 132