[SZTUKATER.pl]
Całość zapowiada się interesująco – matka z córką dysponują niecodziennymi zdolnościami, których samoświadomość, zgłębianie i rozwój pielęgnowany jest przez tajemny „zbór” odwiedzany przez bohaterki. Tak formuje się pierwszy rozdział książki, w którym rola główna rozdzielona została po połowie na matkę i córkę – nomen omen obydwie noszą imię Oksana. Warto dodać w tym momencie, że matka bardzo szybko przechodzi w stan niebytu i uwaga Autora skupia się już tylko na córce.
Drugi rozdział to historia Mykoli; młodzieńca wychowywanego przez ojca i macochę, pracującego fizycznie w domowym gospodarstwie. O ile Oksana chowana jest na świadomą dyspozytorkę swoich niecodziennych zdolności, o tyle Mykola goniony jest do żeniaczki, na którą nie ma zbytniej ochoty. Pojawiające się w jego otoczeniu panny nieszczególnie Mykolę interesują. Aż do czasu. Spotkanie z Olgą działa na młodzieńca jak czarodziejska różdżka; bam! i ślub. Ale równie czarodziejsko działa na Mykolę poznanie Oksany, spotkanej intencjonalnie, w celu uratowania małżeństwa Mykoli przed burzliwym rozpadem. Antidotum na domowe kłótnie i zwady z żoną ma przynieść mikstura ofiarowana przez Oksanę, którą w tajemnicy Mykola ma podawać żonie. Oważ mikstura nie działa, więc na niedolę bohatera ma podziałać wojenka, na którą Mykola udaje się ni stąd ni zowąd. A potem są już rozdziały kolejne… pomieszane i o sprawach zgoła różnych.
Warto dodać, a i będzie to uczciwe, że punkt wyjścia dla historii (przyjmijmy, że będą to wspomniane wyżej dwa rozdziały) jest bardzo interesujący i spisany dość prostym, ale wciągającym językiem (to akurat domena całej książki). Bardzo sprawnie owa lekkość przekazu oddaje klimat i pochodzenie/środowisko bohaterów. Zdecydowanie jest to plusem narracji, albowiem Autor bardzo umiejętnie przenosi czytelnika w świat beskidzkich wsi. Natomiast ogólny koncept na opowieść jest rozwleczony, rozbity na mnóstwo pobocznych wątków i powoduje olbrzymie rozdmuchanie jądra całości. W finalnym rozrachunku wiele wątków nie wynika z poprzedzających je wydarzeń, a stanowi jedynie opowiedzenie historii naokoło Wojtek. Przegadane to i nużące. Odkładałam tę książkę i bez sentymentu patrzyłam jak leży. Najchętniej odłożyłabym ją po 180. stronie, do której i tak dotarłam uporem i ambicją czytelniczą. Autor zabił we mnie jakąkolwiek ciekawość momentu kulminacyjnego. Poprzez wędrowanie bohaterem (głównie Mykolą) niczym wężem w starej grze „komórkowej” miałam wrażenie odbywania spacerów tylko po to, żeby odhaczyć kolejny punkt w fabule. Ale zasadniczo te punkty często były samotnymi bytami i wycięcie ich z treści nie spowodowałoby żadnego uszczerbku dla tejże. W dużym uproszczeniu konstrukcja jest taka:
coś się wydarza
nie dzieje się nic
to nic przechodzi w inne nic
obydwa „nice” się ze sobą nie łączą
następuje odwołanie do czegoś z przeszłości
nie dzieje się nic
coś się wydarza
itd.
Dobrze opisuje to fragment ze strony 184., gdzie najpierw zdzielono w łeb (pardon) postać, która pojawiła się ni stąd ni zowąd, ale mogła nabruździć w spokojnym życiu Mykoli, aby następnie przejść nad tym wydarzeniem do porządku dziennego. Wręcz fantazyjnie ujęte to zostało przez Autora za pomocą takiego oto zbiegu słów: „życie toczyło się dalej bez zmian, a Mykola nie mógł zapomnieć o całym zdarzeniu”. Obiecywane na okładce zwroty akcji, piękne krajobrazy i pełnokrwiści bohaterowie to frazesy bez pokrycia. Groch z kapustą wcale nie musi oznaczać bogactwa treści. I to naprawdę jest dość groteskowe, albowiem koncept jest dobry. Co więcej, Autor ma naprawdę sprawne pióro. Ale w którymś momencie rozdmuchał swoją historię do wątków pobocznych, mocno odchodzących od rdzenia i powodujących zanik tegoż. Zabrakło dobrej, wymagającej i krytycznej redakcji. A całości zdecydowanie poskąpiono „tego czegoś”. Nuda, a szkoda, bo był w koncepcie* niecodzienny potencjał.
Za tenże *miraż 4, za oleistość treści przy jednoczesnej sprawności narracyjnej 3. Krakowskim targiem 3.5.