[SZTUKATER.pl]
Książka jest lekka i nieprzeciętnie przyjemna w lekturze. Nie chcę przez to powiedzieć, że jest płytka – bardziej właściwie jest powiedzieć, iż jest pełna sentymentów, ulotnych chwil i wspomnień, którymi przecież sami również jesteśmy. Przesycona jest tęsknym spojrzeniem za siebie, ale z równoczesną akceptacją bycia tu i teraz. Nie ma w niej żalu za minionymi czasami, tęsknota jest ciepła i czuła, bynajmniej nie rzewna i rozżalona. Ze stronic tej całkowicie niepozornej książki bije ujmujące ciepło. Całość jest inteligentna w sposób niebanalny, a i koncept jest wart docenienia. Jedna książka, de facto jeden bohater, awers (dzieciństwo) i rewers (młodość) tego samego życia.
Ta książka jest pełna melancholii i spokoju, który przychodzi do człowieka z wiekiem. Już we wstępie Autor przyznaje się do wątpliwości czy ktokolwiek po tę historię sięgnie, albowiem czy to możliwe, żeby kogokolwiek zaciekawiła? I odpowiada, że zapewne nie. Ileż w tym pokory… Nawet, jeżeli to tylko delikatne droczenie się z czytelnikiem, swoista kokieteria, to nadal – czynione jest to z ogromną skromnością, którą Autor ujmuje odbiorcę.
Narracja jest trzecioosobowa, co bardzo pasuje do takiej mini sagi. Zdania zaś, są piękne. I bynajmniej nie idzie o słownictwo, ale o konstrukcję wypowiedzi. Ot przykład: „Rezultatem spontanicznego angażowania się w studenckie, słuszne ideowo, ale także praktycznie sensowne działania, było często zbyt łatwe uleganie przez Staszka nastrojom i zniechęceniom”. W prosty sposób ujęto i treść, i zadbano o jakość przekazu. Brakuje dzisiaj tak piszących Autorów. Zbyt dużo przekombinowania zadomowiło się na regałach. A wystarczy, po prostu (sic!), sięgnąć do podstaw.
Jestem zachwycona niesamowitą aurą przeczytanej historii. I jakkolwiek banalnie to zabrzmi, ta książka otula niczym ciepły koc w jesienne deszczowe popołudnie. Mamy tu dostatek dbałości o to, aby każdy z bohaterów przedstawiony był z należytą uwagą, przez co Autor oddaje osobom ważnym w jego życiu pewnego rodzaju hołd i utrzymuje w ten sposób pamięć o nich. Uwypukla cechy, które determinowały osobowości przyjaciół, kolegów, krewnych i tych, z którymi los skrzyżował jego drogi na chwil li tylko parę. Ale – jak sam podkreśla – nie ocenia.
Na koniec jeszcze tylko krótka „wycieczka” do tego, co wydawcy proponują dzisiaj czytelnikom jako „fenomen” naszych czasów, a z czym toczę swój prywatny bój w recenzjach.
Podczas lektury Dzieciństwa. Młodości, mimowolnie nasunęło mi się porównanie do dwóch książek, które wydane zostały całkiem niedawno, i które tożsamo dotykały dzieciństwa i świata widzianego oczami podlotka. Obydwie z nich całkiem niedawno zrecenzowałam na blogu. Jedna z nich to docenione przez krytykę (z czym ja pozwalam sobie się nie zgodzić) „Po trochu” Weroniki Gogoli, druga to „Piąta łódź” słowackiej Autorki Moniki Kompaníkovej. Tymczasem ta dzisiejsza książka jest o niebo lepsza. Jest kompletna. U Gogoli pachniało zbędnym zinfantylizowaniem. Z kolei Kompaníková kompletnie nie wykorzystała potencjału przejmującej historii. Kuczkowski gra obydwu debiutantkom na nosie. W czasach kultu młodości i braku refleksji nad kierunkiem zmian o charakterze społecznym, Kuczkowski unosi się ponad trendy i góruje nad nimi. Tak jak w modzie – najelegantsza jest prostota. Tak i tutaj – nie ma przekombinowania. Jest retrospekcja i doskonałe panowanie nad piórem. I być może cały ambaras w tym, że aby pisać o życiu dobrze, trzeba samemu mieć stoczony z tymże życiem pojedynek. Kuczkowski wyszedł ze swojego z tarczą, a czytelnikowi podarował piękny prezent: sentymentalną podróż w pierwszej klasie.
Ocena prasowa: 6.